Mj Wysocki 6. Tumaczenie i wykonanie utworu: Баллада о детстве - Ballada o dziecistwie.

W prezentacji wykorzystano oryginalny utwór Włodzimierza Wysockiego “Баллада о детстве“ z roku 1975, napisany do spektaklu: “Уходя, оглянись“ Eduarda Wolodarskiego. Pełen tekst tłumaczenia: Włodzimierz Wysocki „Ballada o dzieciństwie” tłum. ks. Mariusz Synak, Słupsk Noc poczęcia pamiętam z przypadku, zeznać w sprawie tej mogę dość mało zmajstrowali mnie grzesznie, bez świadków, a że wcześniej wyjść się nie dało Więc rodziłem się cicho i gładko, po co wrzaski – dziewięć miechów, nie lat Odpękałem u matki odsiadkę, po czym z ulgą wyszedłem na świat Dziękuję, wszyscy święci, że słowo wasze doszło gdzieś Bo nastał w końcu taki dzień - rodzice chcieli począć mnie W te lata już odległe, dziś prawie zapomniane Gdy skazańców sznury brnęły w dal bagnetem poganiane Ich brali w noc poczęcia, a wielu nawet wcześniej Lecz żyje ma kompania, ferajna moja świetna Biegiem, myśli moje chyże, biegiem! Wierszu – miejsce dla słowa mego! Na wolność po raz pierwszy wyszedłem dekretem z trzydziestego ósmego Gdybym wiedział, co za drań zwlekał tyle, dałbym szkołę mu taką, że ho! Urodziłem się, żyłem, przeżyłem, w końcu Pierwoj Mieszczanskoj, ten dom Gdzie za ścianką, za ścianeczką, za lichutką przegródeczką Tam, gdzie sąsiad z sąsiadeczką zabawiali się wódeczką Żyło się równo, skromnie tak – ze wspólnym korytarzem, Na trzydzieści osiem klitek - jeden kibel obiekt marzeń Jak pies tam zimą drżałem, nie grzała kufajeczka I tu się przekonałem, ile warta kopiejeczka Nie bała się syren sąsiadka i matka przywykła już do nich I mnie, rosłego trzylatka śmieszyło chowanie się w schronie, Lecz nie wszystko, co z nieba – od Boga, szły patrole gasić bomby na dach I dla frontu ma pomoc uboga – w starym dzbanku nosiłem im piach Przez szpary wpadał słońca blask na strych, rozjaśniał ciemność Na Jewdokim Kiryłłowicza i Giskę Mojsiejewną „Hej, Jewdokim, u synów co?” „Bez wieści zaginęli” Eh, Giska, jeden wspólny los – twych wczoraj kilku wzięli Twych wczoraj kilku wzięli, a znaczyście i zrusieli Bez wieści moi legli, bez winy twoi siedli Wyrosłem ze smoczków, z pieluszek, żyłem tak – w domu było zwyczajnie Przezywali mnie ciągle „maluszek”, chociaż rosłem zupełnie normalnie Zasłon w oknach zrywać mi nie dawali, „Pędzą jeńców czemu naród więc drży?” A ojcowie i bracia wracali do swych domów, choć nie zawsze do swych. Ciotka Zina bluzkę ma japońską, ze smokami To z wojny Popow, sąsiad nasz powrócił już z łupami Zdobyczna Japonia, zdobyczna Germania, istna Babilonia, powszechna kufromania Ojciec dał na stacji pagony – piękne chwile! A z ewakuacji walili już cywile… Rozejrzeli się w krąg, oswoili, i popili nie raz, wytrzeźwieli Kto doczekał swych – ci odpłakali, nie doczekał kto – ci poczernieli Ojciec Wit’ki metro kopać szedł rano, zapytaliśmy: „Po co?”, rzekł tak: „Korytarze zawsze kończą się ścianą, a tunele wywodzą na świat”. Proroctwu papaszy nie dawał Wit’ka wiary I korytarzem naszym trafił wprost na nary Hardym był spryciarzem, cisnęli – miał swe zdanie, Przeszedł korytarzem i skończył chyba przy ścianie, Ojcowie znają życia smak, lecz jeśli mówić szczerze – cóż, wchodziliśmy w życie tak zupełnie samodzielnie już. Wszyscy chłopcy – od małych do dużych tłukliśmy się do krwi, bywało A w piwnicach i po podwórzach tak chłopaczkom pod czołgi się chciało Los im nie dał nawet blizny po kuli, w zawodówce nudy-pudy więc cóż, Trochę ach!, trochę strach! lecz przekuli cichaczem nie raz pilnik na nóż Zrobi w płucach dziurki, w czarnych od machorki Na ostrzu dwa pazurki, na rączce jakieś wzorki Opryszki-młodzieniaszki kręcili, kto jak może Na budowie Niemcy-jeńcy na chleb mieniali noże Chłopcy mieli świat baśni, smoków, czarodziei lecz wyszli romantycy z piwnic na złodziei. (zwrotka funkcjonująca w wersji dłuższej, nie śpiewana przez Wysockiego na większości koncertów): Spekulantka sort pierwszy tu żyła, bez wstydu, pazerna babusia w końcu forsą się udławiła Pereswietowa ciocia Marusia Za ścianką u niej wódka się lała, piła cicho, stakan pełen po brzeg koło drzwi w końcu krew ją zalała, śmiercią podłą skończyła swój wiek Forsa jak narkotyk - wciąga słodko, gładko poczuła śmierci dotyk Pereswietowa, sąsiadka Tu nic się nie zmieniło: kto zaszedł – uśmiech znikał lecz bogactwo to drażniło z parteru robotnika więc z buta w drzwi, a nam jak lew: smarkacze, won, wynocha stąd! I za co ja przelałem krew? I różnych epitetów rząd… Były czasy, piwnice też były, było trzeba – i ceny spadały I płynęły, dokąd trzeba, kanały, i gdzie trzeba, na końcu, wpadały Dzieci byłych majorów i kaprali zwiedzać Sybir jeżdżą dziś świata pół Bo kurs łatwy na życie obrali – z korytarzy tych toczą się w dół…
Back to Top