Jacek Kaczmarski - “Wakacyjna przypowieść z metafizycznym morałem“

Zrywamy się przed świtem Nie myśląc o śniadaniu; Milczący, źli, a przy tym Zupełnie niewyspani. Okrągły księżyc drwi z nas Jak puste dno butelki; Lecz nam to nie pierwszyzna Idziemy po muszelki. Szlak wiedzie brzegiem morza Na zachód – w kołdrze mroku, Więc z tyłu pełznie zorza Cierpliwie krok po kroku. Na piasku rosną cienie Jak rozciągnięte szelki – Idziemy niestrudzenie, Idziemy po muszelki. Muszelki – rzecz nietrwała, Po prawdzie nic nie warta, Ale córeczka chciała – Córeczka jest uparta. Z fal słońce się wychyla Jak złota pierś modelki; Umyka nam ta chwila – Idziemy po muszelki. Palców u stóp maleństwa Kaleczą się boleśnie. Co robić? Na przekleństwa Za późno – i za wcześnie – Na wątpliwości antrakt, Na cierpień bagatelki, Bo zgrzyta zębów mantra – Idziemy po muszelki. Pierś słońca już w zenicie Wspiera się nam na plecach Potężnym żarem życia Jak samo serce pieca. Pot ciurka strumykami, Dziurawią piach kropelki; Wyschnięci na pergamin Idziemy po muszelki. W krąg wodorostów zieleń Piętrzy się drwiącą warstwą I cuchnie – a muszelek? Muszelek – na lekarstwo! Nie w naszej widać mocy Odnaleźć skarb tak wielki! Na skórze, w chłodzie nocy Pęcznieją nam bąbelki. Lecz córcia łapką gładką Pieczeń skwierczącą klepie: – Nie przejmuj się tak, Tatku! Jutro ci pójdzie lepiej! Los żaden nas nie zmoże, Choć przeszkód pełen wszelkich! Chwała Ci dobry Boże Za drogę po muszelki! Jacek Kaczmarski
Back to Top